30.05.2010

Sporo czasu minelo od mojego ostatniego posta...biorac pod uwage wydarzenia z tego okresu...wydaje mi sie ze minal z rok.

Niedziela...dojechalam do polmetku w pracy...troche turystow sie przewinelo (szkoda, ze nie udalo mi sie wiecej pogadac z przesympatycznymi kanadyjczykami).

Od smierci ojca Michala przestalam praktykowac buddyzm...ponoc jest to normalne i naturalne...niewazane jaka filozofie lub religie sie wyznaje, chwile zwatpienia sa oczywiste. Utracilam ostatnio sporo sily witalnej...empatycznie odczuwalam bol Michala i jego mamy, jak i Gosi, ktora stracila przyjaciolke...jestem pewna, ze okolicznosci w jakich utracila ona kontakt z otoczeniem...byly na tyle przyjazne (Gosi ramiona pelne milosci), ze pozwola jej na odrodzenie sie w takiej samej rzeczywistosci.

Ide dzis z Ania na kolacje do Ubika...ostatnio jestesmy nierozlaczne...znamy sie tylko 3 miesiace, a dzielimy lozko prawie poltora :) Zaczynam panikowac na mysl jej powrotu do Wroclawia dnia 13...tyle wspolnych chwil: fantastyczne wakacje w Andaluzji, imprezy i romanse z portugalskimi muzykami, dzielenie smutkow i radosci...Zmotywowala mnie do nauki angielskiego i powrotu na uczelnie. Jestesmy toootalnie inne...ale najwyrazniej wodnik z baranem-to wcale nie taka zla para :)

W wakacje przylatuje Asia...wreszcie zobacze Martynke...strasznie sie za nimi stesknilam. Mam nadz. , ze uda mi sie w pazdzierniku pojechac do Wroclawia...zobaczyc rodzinke (minie rok i 3 miesiace od mojego ostatniego pobytu) i na slub Gosi.

Dobrze mi: tyle ciekawych osob przewija sie w moim zyciu...czuje sie kazdego dnia Madrzejsza...gdybym jeszcze tylko potrafila nie przywiazywac sie tak mocno do osob i przeszlosci...