16.04.2010



Filippo. 5godz. snu spowodowane jego osoba. Jak jakas malolata sie zachowuje, ale 2jego esy spowodowaly moja bezsennosc...no i moze karty i wahadelko, ktore mowia ku mojemu zdziwieniu, ze jest to facet mi przeznaczony. Nie wierze temu, poniewaz jest to nierealne...on jest za bardzo pochloniety praca i pewnie ratowaniem zwiazku z przyszla zona...a ja jestem dla niego zbyt malo atrakcyjna, gdyz dalam sie przeleciec po paru godz. znajomosci...poza tym, dzieli nas pewna odleglosc. W kazdym razie...napisze do niego...bez wiekszych zludzen, ale dalabym wszystko by moc go lepiej poznac :-(
Urodziny sa dla mnie zawsze wielkim zaskoczeniem: odzywaja sie do mnie ludzie, ktorych wymazalam totalnie z pamieci. Najwiekszym zdziwieniem byl dla mnie Massimilino...z ktorym stracilam 15 lat temu dziewictwo...twierdzi, ze ciagle ma mnie w sercu. Telefon, ktory sprawil mi nieopisalna radosc-byl od Brata...po raz pierwszy w przeciagu 3,5 lat do mnie sam zadz. Przykro mi sie tylko troche zrobilo, ze Oscar sie nie odezwal...najwyrazniej go skrzywdzilam :-(
Poza tym czuje ponownie niepokoj spowodowany brakiem pracy, ale fakt ze zaczelam dosc intensywnie medytowac i chodzic na spotkania buddystow...wierze, ze pomoze mi zwyciezyc negatywny wplyw karmy.

4.04.2010

Powrot do Valnecji...udalo mi sie chwycic dlugopis...przestalam w koncu wymiotowac jak kot.
Mega kac Wielkanocny. Wygladam dosc strasznie: mam na sobie wczorajsze imprezowe ciuchy, zielona twarz i zapach samca na sobie (gdyby Elena sie dowiedziala, ze krolikowalam swiatecznie w jej dziecinnym lozu :-)
Nie chce wracac...tyle wrazen: wczorajsze tlumaczenie sie policji, ze Lukasz nie chodzil po dachach Cordoby aby krasc, tylko po to by zapwnic sobie odpowiedni poziom adrenaliny we krwi; podwojna ucieczka z restauracji, korzystajac z zamieszania swiatecznego w Sevilli; podmywanie sie w kiblu kawiarni w Granadzie...

Valencja. Marysia spi, Ania z Lukaszem poszli na miasto, a ja ledwo pisze...
Mysle co tu zrobic by opuscic Barcelone...

3.04.2010

5-30 rano Cordoba...nie wiem jakim cudem tu dojechalismy. Leze sobie w pokoju dziecinnym Eleny...lza mi sie w oku kreci...kocham ja...tesknie za nia.

2.04.2010

Sevilla. Nie wiem, ktora godz....nie mam pojecia. Siedze w pubie i czekam na nich. Nie wierze, ze przelamlam strach przed konmi...wycieczka na Andaluzie wzdluz Ocenu, wywarla na mnie mnostwo emocji.
Aniol towarzyszy nam w podrozy: Lukasz wykapal sie z kluczykami do samochodu i musielismy wymieniac samochod...dostalismy nowy, klasy nie byle jakiej. Jutro chce przelamac kolejny strach...tym razem przed konmi mechanicznymi.
Jestem taka szczesliwa, ze nie mam zamiaru isc dzis spac...a chlopczyk w rozowej koszuli rozprasza mnie, pytajac co chwile co ja tam pisze :-)
Wciaz nie potrafie uwierzyc, ze zdobylam sie na ten wyjazd...czuje sie tu jak ryba w wodzie...mam wrazenie, ze tu juz kiedys bylam.

1.04.2010

Leze sobie na plazy w Cadiz...Marysia zniknela w Ocenie, Lukasz trzaska sesje zdjeciowa Ani, a ja nie moge oderwac oczu od dwoch przystojniakow.
Nagle zrobilo sie ich wiecej...a Sangria we krwi zaczyna krazyc...ciekawe czy wygram zaklad i Lukasz bedzie musial pozowac nnago do sesji zdjeciowej.
Wieczorkiem pojedziemy do Jerez...by mogla Ania pojezdzic konno.
Nie chce by te wakacje sie skonczyly...jest mi tak blogo :-)

31.03.2010

Widok na Granade jest zdumiewajac, nie wspominajac o tutejszych facetach...strasznie mnie kreca owlosieni faceci z andaluzyjskim akcentem.
Kartagena rowniez okazala sie fantastyczna.
Spalismy w samochodzie...gniezdzilismy sie w 4 na lyzeczke w spiworze popjajac lambrusco. Pomimo scisku, zrobilo sie nam nad ranem strasznie zimno...okazalo sie, ze zaparkowalismy na srodku Sierry Nevady :-)
Z dnia na dzien zdaje sobie sprawe, ze ta podroz bedzie dla mnie przelomowym momentem w zyciu...rozwijam w przyspieszonym tempie wyobraznie...starsze drzewo w Alicante przemowilo do mnie jednoznacznie.
Zbieram sie, gdyz towarzystwo mnie popedza...czas na podroz do Cadiz...chyba, ze damy sie poniesc totalnie spontanicznosci.

30.03.2010

Ile emocji...teraz Ania przejela stery w samochodzie i wszyscy siedzimy jak na szpilkach. Po wczorajszym numerze Ani...nasza podroz stala sie nieobliczalna: po kolacji mocno alkocholowej, postanwilismy przeskoczyc przez plot i wspiac sie po skalach na zamek najwyzej polozony w Alicante. Niestety Ania zaginela w akcji...zaczelismy panikowac i rozpaczliwie ja szukac (byam przekonana, ze spadla ze skaly). W momencie gdy Lukasz postanowil zadz. po policje...Ania sie odnalazla. Noc zakonczyla sie niemile...z niesmakiem poszlismy spac.
Darujemy sobie Murcie...jestesmy zmeczeni...jedziemy nad morze.

29.03.2010

Alicante...godz. 21-15. Udalo mi sie zakrecic murzyna i za 10 euro za osobe, nocujemy z arabami w hostelu. Wczorajszy hostel w Valencji byl o niebo przyjemniejszy. Poza tym udalo nam sie wraz z naszym angielskim wspollokatorem, przemycic nad ranem Monike. Niezle sie wczoraj spilismy...natanczylam sie jak glupia...pomimo tego, ze dostalam okres (a juz myslalam, ze bede miala arabskiego potomka) i nagadalam sie z Monika za wszystkie czasy (kto by pomyslal, ze po tym jak spedzilysmy cale dziecinsto w Rzymie...odnajdziemy sie w Valencji). Pomimo kaca...wynalazlam zajebiscie duzy samochod i wyruszylismy...pogubilismy sie troszke, ale sprawnie idzie nam wspolpraca. Idziemy teraz na wino na plaze...moze sie wykapie...