27.01.2010

...spiaca, rozleniwiona i szczesliwa:-) Potrzebuje koniecznie napic sie kawy, gdyz ciezko bedzie mi wytrzymac do konca pracy. Wspaniale mi zrobila noc i poranek z Oscarem. Rozpieszcza mnie jak ksiezniczke: serwuje mi z rana wlasnorecznie przygotowany syrop na obolale gardlo...podaje do lozka swiezo zmielony sok z jablek, pomaranczy, bananow, marchwi i ciasto jablkowe...pieprzy mnie tak samo jak gotuje...przywozi i zawozi do pracy. Malo brakowalo, a nie dojechalabym do celu...kusily nas promienie sloneczne i fantazje rodzace sie w naszych glowach.

Kolejne Oscarowe slowo pisane...doprowadza mnie do lez...nie sadzilam, ze jestem tak romantyczna.
Z drugiej str. pelno we mnie sprzecznosci: uwielbiam slady jego zebow na moim ciele...dziko komponuja sie z tygrysia bluzka.
Pod wrazeniem jestem jego zaangazowania we wszystko co robi...zainteresowania sprawami, ktore niekoniecznie zatrzymalyby jego uwage gdyby mnie nie poznal: opowiadal mi wczoraj o motylim zoo na Teneryfach, pokazywal przepiekne zdjecia motyli i puszczal muzyke, ktora towarzyszy wrozba kabalistycznym...
Niesamowity Czlowiek.

26.01.2010

Brakuje mi poltorej godz. by zakonczyc 13godzinny maraton poniedzialkowy. Bola mnie nogi i kregoslup, ale mysl, ze Oscar po mnie przyjedzie i spedzimy noc przy szampanie i swiecach-dziala na mnie jak lek przeciwbolowy:-) Poza tym: sam jego wzrok powoduje, ze czuje sie atrakcyjna, inteligentna i zabawna...i pragne go jak nastolatka. Ciezki mialam weekend: praca, impreza, praca, impreza...na szczescie wczoraj w nocy znalazlam chwilke na karty, swiece, kadzidla, wahadelko i lekture.
Dziwne uczucie wywarlo na mnie bycie na imprezie urodzinowej Michala: niewygody.

22.01.2010

Czerwone paznokcie=uczucie niepokoju...podejrzewam, ze spowodowane jest ono sytuacja w pracy...nigdy nie sadzilam, ze bede musiala wylaczac telefon, zeby szefowa mnie nie meczyla. Fakt, ze wczoraj pracowalam ponownie prawie 13 godz. spowodowal, ze calkowicie zapomnialam o Dniu Babci :-( czuje sie z tym fatalnie...za chwile sie ubiore i pojde do niej zadz. Cale szczescie, ze nie wypadla mi z glowy tak wazna data jak 19.01...ciezko mi uwierzyc, ze Lukasz skonczyl 20lat...a ja wciaz mam przed oczami malego chlopca w bialych rajstopkach...
Nie wyspalam sie, ale wykorzystalam wolny poranek by doprowadzic sie do porzadku. Ide dzis po pracy na impreze pozegnalna...inauguracje dyskoteki...obawiam sie tylko jutrzejszej 13 w pracy i pozniejszej urodz. Michala. Wlasnie przesluchuje plyte, ktora mu nagralam w prezencie...nie wiem dlaczego mam wrazenie, ze nie spodoba mu sie...a moze to tylko kwestia mojego samopoczucia.
Tesknnie za Oscarem...ktory porwany zostal przez pedzle i kolory do miasta rodzinnego. Wiem, ze nie sa one dla mnie kompetencja...a nawet jezeli by byly...nie zmienilo by to moich uczuc do tego Fantastycznego Czlowieka. Wsciekam sie, poniewaz planowlismy dzis wycieczke w miejsce, gdzie palono czarownice...strasznie bylam zaaferowana jej organizacja...ale kaprys mojej szefowej-popsul nam plany...prawdopodobnie bala sie splonac.
Z checia popisalabym jeszcze, ale obowiazki wzywaja:-(

08.01.2010



Nadeszly zmiany...Bajka sie skonczyla...czy szczesliwie? Cyba tak. Poza tym, ze stracilam mile towarzystwo, najlepszy seks jaki przezylam w przeciagu 27 lat, paralizujaca wymiane energii, smiech do lez, sopojrzenie kipiace podziwem i zainteresowaniem, piekne-niejednokotnie nizrozumiale dla mnie slowa pisane, krepujace poczucie blogosci...zyskalam odnalezienie zapomnianej kreatywnosci, poczucie wlasnej wartosci, ciagly usmiech na twarzy, umiejetnosc zatrzymania czasu, wrazliwosc motyla, sile ognia, a przede wszystkim spokoj ducha:).
Nie powiem, ze nie jest mi smutno...nawet troche placze...uswiadomilam sobie, ze juz sie z Oscarem nie potrzebujemy...dalismy sobie wszystko i po co psuc smak resztkami...a moze sobie to tylko tak tlumacze, gdyz czuje niedosyt, ale nie mam na to wplywu i probuje zrozumiec sytuacje...zrozumiec Oscara.

Wlasnie napisal mi wiadomosc...kolejne piekne niezrozumiale slowa...a moze tylko moja powloka zewnetrna nie rozumie.

Mam dzis dzien wolny...wreszcie pospalam (nawet pozbylam sie strachu i przenioslam z salonu do wlasnego pokoju), wyszlam na spacer z wozkiem na kolkach w celu zrobienia wielkich zakupow spozywczych, a wrocilam z dwoma nie tanimi bluzeczkami (pomimo przecen) i siedze teraz przed kompem rozmyslajac nad tym jaki smak moze miec wino z roku 77...moze bede miala okazje sie w nocy dowiedziec:)
Zrobilam dzis czystke w szafie...podzielilam rzeczy na dwie kupki: dla Laury i dla biednych dzieci. Dom czysty, rzeczy Eleny wyprane, lozko jej poslane, lodowka wyszorowana, prezent dla Sary gotowy...musze jeszcze tylko doprowadzic sie do porzadku i jestem gotowa na pierwszy powrot domownika...Sary...ale sie ciesze:)

Troche martwie sie nieobecnoscia Lukasza w swiecie on-line, mam nadz., ze nie zamarzl:O ...Asia sie juz nie niepokoje, gdyz sledze jej aktywnosc blogowa...