4.04.2010

Powrot do Valnecji...udalo mi sie chwycic dlugopis...przestalam w koncu wymiotowac jak kot.
Mega kac Wielkanocny. Wygladam dosc strasznie: mam na sobie wczorajsze imprezowe ciuchy, zielona twarz i zapach samca na sobie (gdyby Elena sie dowiedziala, ze krolikowalam swiatecznie w jej dziecinnym lozu :-)
Nie chce wracac...tyle wrazen: wczorajsze tlumaczenie sie policji, ze Lukasz nie chodzil po dachach Cordoby aby krasc, tylko po to by zapwnic sobie odpowiedni poziom adrenaliny we krwi; podwojna ucieczka z restauracji, korzystajac z zamieszania swiatecznego w Sevilli; podmywanie sie w kiblu kawiarni w Granadzie...

Valencja. Marysia spi, Ania z Lukaszem poszli na miasto, a ja ledwo pisze...
Mysle co tu zrobic by opuscic Barcelone...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz